Michał Bakunin
PAŃSTWOWOŚĆ A ANARCHIA
Walka dwóch partii w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Robotników

Nota
redakcyjna
Państwowość a anarchia (tytuł oryginału: Gosudarstwiennost i anarchia)
ukazała się w Genewie w końcu 1873 roku. Miała ona stanowić pierwszą
publikację zainicjowanej przez rosyjskich zwolenników Bakunina serii
wydawniczej: "Wydawnictwa rosyjskiej socjalno-rewolucyjnej partii".
Przeznaczona dla rewolucjonistów rosyjskich, praca miała zawierać wykład
podstawowych zasad anarchizmu. Bakunin zamierzał wyłożyć je w dwóch
częściach. W pierwszej części Bakunin przyjął za punkt wyjścia rozważań
problemy walki anarchistów i marksistów w Międzynarodowym Stowarzyszeniu
Robotników. Kwestie te silnie go wówczas zaprzątały. Stąd też podtytuł
pracy: Walka dwóch partii w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Robotników.
Ale referując problem, Bakunin swoim zwyczajem czyni obszerne dygresje,
zarysowuje szeroko obraz sytuacji społeczno-politycznej ówczesnej Europy,
zapominając niejako o głównym przedmiocie swych rozważań. Mimo to praca
zawiera podstawowe idee anarchistycznej koncepcji Bakunina w ich ostatecznym
kształcie.
Praca Bakunina
ukazała się w czasie, gdy zrezygnował on już z publicznej kontynuacji
swej działalności społeczno-politycznej. Toteż można ją rozpatrywać
jako jego testament ideowy. Zamierzonej części drugiej Bakunin nie napisał,
a i część pierwsza pozostała nie zakończona.
Przekład publikowanych
w niniejszym przekładzie obszernych fragmentów Państwowości i anarchii
został dokonany według wydania rosyjskiego: M. A. Bakunin, "Izbrannyje
soczinienija", t. I, Petersburg, wyd. "Gołos Truda",
1919.
Tekst za Michał
Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 165 - 337. Przełożyła Zofia
Krzyżanowska. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa
2006.
Podział i śródtytuły
od redakcji wydania elektronicznego.

Proletariat
a państwo współczesne
Międzynarodowe
Stowarzyszenie Robotników, które powstało zaledwie przed dziewięciu
laty, zdążyło już uzyskać taki wpływ na rozwój wydarzeń ekonomicznych,
społecznych i politycznych w całej Europie, że wszyscy publicyści i
mężowie stanu muszą obecnie śledzić jego działalność z największą, niekiedy
zaprawioną lękiem uwagą. Świat oficjalny i półoficjalny, cały burżuazyjny
świat szczęśliwych wyzyskiwaczy pracy robotniczej spogląda na Międzynarodówkę
z tym wewnętrznym drżeniem, jakiego doznaje się wobec nie znanego jeszcze
i nieokreślonego, lecz niezmiernie groźnego niebezpieczeństwa; patrzy
na nią jak na potwora, który niechybnie pochłonie istniejący państwowo-ekonomiczny
ustrój społeczny, jeżeli jego szybkim postępom nie położy się kresu
przez zastosowanie szeregu energicznych środków jednocześnie we wszystkich
krajach Europy.
Jest rzeczą znaną,
że po zakończeniu ostatniej wojny, w wyniku której został złamany historyczny
prymat państwa francuskiego w Europie i ustanowiony w zamian jeszcze
bardziej nienawistny i zgubny prymat państwa pangermańskiego, ulubionym
tematem rozmów między poszczególnymi rządami stała się kwestia, jakie
środki należy podjąć w walce przeciwko Międzynarodówce. Zjawisko niezmiernie
naturalne. Państwa, z natury swej różne i nieprzejednanie wrogie, nie
mogły i nie mogą na innej płaszczyźnie dojść do porozumienia niż przez
solidarne ciemiężenie mas ludowych, które jest wspólną podstawą oraz
celem ich istnienia. Książę Bismarck był i oczywiście pozostanie nadal
głównym orędownikiem, spiritus movens tego nowego świętego przymierza.
Nie on pierwszy jednak wystąpił na arenę z propozycjami. Wątpliwy zaszczyt
wystąpienia z tego rodzaju inicjatywą pozostawił upokorzonemu rządowi
niedawno rozgromionej Francji.
Minister spraw
zagranicznych pseudoludowego rządu, ów zdrajca republiki, ale wierny
przyjaciel i obrońca zakonu jezuitów, wierzący w Boga, lecz gardzący
człowiekiem i sam z kolei wzgardzony przez wszystkich uczciwych rzeczników
sprawy ludowej, sławetny krasomówca Jules Favre, który chyba tylko jednemu
p. Gambetcie mógłby odstąpić zaszczytne miano pierwowzoru wszystkich
adwokatów - z radością podjął się roli podstępnego oszczercy i donosiciela.
Był jednym z tych członków tzw. rządu "Obrony Narodowej",
który najbardziej się przyczynił do rozbrojenia armii narodowej i do
jawnie zdradzieckiego oddania Paryża w ręce butnego, zuchwałego i bezlitosnego
zwycięzcy. Książę Bismarck okpił go i wydrwił na oczach całego świata.
I oto p. Jules Favre, tak jakby się pysznił tą podwójną hańbą, zarówno
swoją własną, jak zdradzonej, a może i sprzedanej przezeń Francji, pragnąc
przypodobać się wielkiemu kanclerzowi zwycięskiego państwa niemieckiego,
który go zniesławił, a zarazem będąc przesycony głęboką nienawiścią
do proletariatu w ogóle, a do paryskiego świata robotniczego w szczególności
- tenże p. Jules Favre zadenuncjował oficjalnie Międzynarodówkę, której
członkowie, stojąc na czele mas robotniczych Francji, usiłowali wzniecić
ogólnonarodowe powstanie zarówno przeciw niemieckim zaborcom, jak i
rodzimym wyzyskiwaczom, władcom i zdrajcom. Straszliwe przestępstwo,
za które oficjalna, to jest burżuazyjna Francja powinna była przykładnie
i surowo ukarać Francję ludową!
Oto dlaczego pierwsze
słowo państwa francuskiego nazajutrz po straszliwej i sromotnej klęsce
należało do najnikczemniejszej reakcji.
Któż nie czytał
pamiętnego orędzia Jules Favrea, w którym ordynarne kłamstwo i jeszcze
bardziej ordynarne nieuctwo tego republikanina-renegata mogło współzawodniczyć
jedynie z jego bezsilną i zaciekłą linią? Był to rozpaczliwy lament
już nie jednego człowieka, lecz całej burżuazyjnej cywilizacji, która
wyeksploatowała cały świat i skazana jest na śmierć na skutek krańcowego
wyczerpania. Czując zbliżanie się nieuniknionego kresu, chwyta się w
rozpaczliwej wściekłości wszystkich środków, byleby tylko przedłużyć
swe zgubne istnienie; przyzywa na pomoc wszystkie bóstwa przeszłości,
które sama niegdyś obaliła - wzywa i Boga, i Kościół, i papieża, i prawo
patriarchalne, a przede wszystkim domaga się najbardziej niezawodnego
w swoim mniemaniu środka ratunku - poparcia policji i dyktatury wojskowej,
choćby nawet pruskiej, byleby tylko obronić "uczciwych ludzi"
przed straszliwą nawałnicą rewolucji społecznej.
Okólnik p. Jules
Favrea wzbudził oddźwięk, jak myślicie - gdzie? W Hiszpanii! Z kolei
pan Sagasta, efemeryczny minister efemerycznego króla hiszpańskiego,
Amadeusza, zapragnął przypodobać się księciu Bismarckowi i unieśmiertelnić
swoje imię. On także przedsięwziął pochód krzyżowy przeciwko Międzynarodówce.
Nie poprzestając na daremnych i bezowocnych poczynaniach, które wywołały
tylko drwiący i pełen pogardy śmiech hiszpańskiego proletariatu, wydał
pełne frazesów dyplomatyczne orędzie, które ściągnęło nań - pomimo niewątpliwej
aprobaty księcia Bismarcka oraz wykonawcy jego poleceń, Jules Favrea
- zasłużoną naganę ze strony bardziej przezornego i mniej swobodnie
sobie poczynającego rządu Wielkiej Brytanii; po upływie kilku miesięcy
rząd pana Sagasty został obalony.
Jakkolwiek pan Sagasta przemawiał w swym orędziu w imieniu Hiszpanii,
dokument ten został prawdopodobnie obmyślony, a może i opracowany we
Włoszech pod bezpośrednim kierownictwem przebiegłego króla Wiktora Emanuela,
szczęśliwego ojca nieszczęśliwego Amadeusza.
We Włoszech prześladowanie
Międzynarodówki podjęto z trzech różnych stron: po pierwsze, jak należało
się tego spodziewać, klątwę rzucił na nią sam papież. Uczynił to w sposób
jak najbardziej oryginalny, obejmując swą ekskomuniką wszystkich razem:
członków Międzynarodówki, masonów, jakobinów, racjonalistów, deistów
i liberalnych katolików. Według określenia Ojca Św. do tej społeczności
wyzutej z praw należy każdy, kto nie podporządkowuje się ślepo jego
natchnionym przez Boga perorom. Dokładnie tak samo przed 26 laty pewien
pruski generał określał komunizm:
"Czy wiecie
- mówił do swoich żołnierzy - co znaczy być komunistą? Znaczy to myśleć
i działać wbrew myśli i najwyższej woli jego królewskiej mości".
Klątwę na Międzynarodowe
Stowarzyszenie Robotników rzucił nie tylko papież. Słynny rewolucjonista
Giuseppe Mazzini, znany w Rosji bardziej jako patriota włoski, spiskowiec
i agitator niż jako metafizyk-deista i założyciel nowego Kościoła we
Włoszech, właśnie sam Mazzini w roku 1871, nazajutrz po klęsce Komuny
Paryskiej, w tym samym czasie, w którym bestialscy wykonawcy bestialskich
wersalskich dekretów rozstrzeliwali tysiące rozbrojonych komunardów,
uznał za celowe i konieczne dorzucić do rzymskokatolickiej ekskomuniki
i policyjno-państwowych prześladowań także i swoją, niby to patriotyczną
i rewolucyjną, w istocie zaś na wskroś burżuazyjną i prawdziwie teologiczną
klątwę. Przypuszczał, że wystarczy, by zabrał głos, a wszelkie sympatie
dla Komuny Paryskiej znikną we Włoszech natychmiast i tworzące się wówczas
sekcje Międzynarodówki zostaną zdławione w zarodku. Tymczasem mowa jego
odniosła wręcz przeciwny skutek; nic nie wpłynęło bardziej na wzmocnienie
sympatii do Międzynarodówki i zwiększenie liczby jej sekcji, jak właśnie
jego głośne i uroczyste klątwy.
Również rząd włoski,
wrogi papieżowi, lecz jeszcze bardziej - Mazziniemu, nie zasypiał sprawy.
Początkowo nie dostrzegał niebezpieczeństwa grożącego mu ze strony Międzynarodówki,
która rozpowszechniała się szybko nie tylko w miastach, lecz nawet i
we wsiach Italii. Przypuszczał, że nowe stowarzyszenie będzie tylko
przeciwdziałało rosnącym wpływom burżuazyjno-republikańskiej propagandy
Mazziniego, i nie omylił się pod tym względem. Rychło jednak przekonał
się, że propagowanie idei rewolucji społecznej wśród ludności o żywym
temperamencie, którą sam wtrącił w skrajną nędzę i bezlitośnie uciskał,
stanowi dlań większe niebezpieczeństwo niż polityczna agitacja i wszystkie
przedsięwzięcia Mazziniego. Śmierć wielkiego patrioty włoskiego, który
zmarł wkrótce po swej gwałtownej napaści na Komunę Paryską i Międzynarodówkę,
rozproszyła wszelkie obawy włoskiego rządu związane z partią mazzinistów.
Partia ta, pozbawiona wodza, przestała od tej pory stanowić najmniejsze
nawet niebezpieczeństwo. Można było zaobserwować rozpoczynający się
w niej proces rozkładu, ponieważ zaś była ona na wskroś burżuazyjna
zarówno ze względu na swe podstawowe założenia i cele, jak i swój skład
społeczny, przeto ujawniły się w niej znamiona tej bezsilności, która
w naszych czasach obezwładnia wszelkie poczynania burżuazji.
Inaczej przedstawia
się sprawa propagandowej i organizacyjnej działalności Międzynarodówki
we Włoszech. Rozwija się ona wyłącznie w środowiskach prostych robotników,
w których zarówno we Włoszech, jak we wszystkich innych krajach Europy
skupia się całe życie współczesnego społeczeństwa, wszystkie jego siły
i cała przyszłość. Łączą się z nimi tylko nieliczne jednostki ze świata
burżuazyjnego, które z całej duszy znienawidziły obecny ustrój polityczny,
obecny porządek ekonomiczny i społeczny, ci, którzy zerwali z macierzystą
klasą poświęcając się całkowicie sprawie ludu. Niewiele jest takich
ludzi, a Więc tym bardziej należy ich cenić, oczywiście wtedy tylko,
gdy nienawiść do panującej wśród całej burżuazji żądzy władzy pozwoliła
im przezwyciężyć resztki osobistej ambicji i pychy; wtedy dopiero, powtarzam,
są oni elementem niezwykle cennym. Lud jest dla nich źródłem życia i
niezmożonej siły, jest dla nich glebą, oni zaś w zamian dają ludowi
pozytywną wiedzę, zaprawiają umysły do abstrakcyjnego myślenia i uogólnień,
uczą także, jak należy organizować się i tworzyć związki, a one to właśnie
stanowią świadomą siłę bojową, nieodzowny warunek zwycięstwa.
We Włoszech, podobnie
jak w Rosji, wiele jest takich pełnych młodzieńczego zapału ludzi -
nierównie więcej niż w jakimkolwiek innym kraju. Ale we Włoszech oprócz
tych ludzi - a fakt ten ma ogromne znaczenie - istnieją również ogromne
masy proletariatu, z natury niezwykle inteligentnego, lecz po większej
części niepiśmiennego i pogrążonego niemal bez reszty w nędzy. Składa
się on z dwóch lub trzech milionów robotników fabrycznych i drobnych
rzemieślników oraz, w przybliżeniu, z dwudziestu milionów bezrolnych
chłopów. Jak już powiedziałem, tyrańskie i złodziejskie rządy klas wyższych,
pod liberalnym berłem króla, który wyzwolił i zjednoczył ziemie włoskie,
doprowadziły te niezliczone rzesze ludzi do tak rozpaczliwego stanu,
że nawet zwolennicy i współpracownicy ówczesnego rządu, a więc ludzie
związani wspólnymi interesami, zaczęli przyznawać się do tego i otwarcie
głosić, zarówno w parlamencie jak w dziennikach urzędowych, że nie sposób
dalej kroczyć tą drogą i że bezwzględnie należy coś dla ludu uczynić,
aby zapobiec wybuchowi niszczycielskiej rewolucji ludowej.
Tak, rewolucja
społeczna w żadnym chyba kraju nie nastąpi tak rychło jak we Włoszech,
nie wyłączając nawet Hiszpanii, mimo że w Hiszpanii jawna rewolucja
już się odbywa, we Włoszech zaś panuje pozorny spokój. We Włoszech cały
naród oczekuje przewrotu społecznego i świadomie do niego dąży. Można
sobie wyobrazić, z jak powszechnym i szczerym entuzjazmem przyjął i
nadal będzie przyjmował włoski proletariat program Międzynarodówki.
Włochy tym się różnią od wielu innych krajów Europy, że nie istnieje
tam odrębna warstwa robotników w pewnym stopniu uprzywilejowanych na
skutek wysokich zarobków, którzy mogą się poszczycić pewną ogładą literacką
i tak są przejęci burżuazyjnymi zasadami, ideami i próżnością, że właściwie
różnią się od burżuazji jedynie swym położeniem społecznym, nie zaś
odrębnością celów i dążeń. Takich robotników jest wielu zwłaszcza w
Niemczech i Szwajcarii. We Włoszech, przeciwnie, są to nieliczne jednostki,
tak nieliczne, iż nie mają żadnych wpływów i bez najmniejszego śladu
giną w masach. We Włoszech przeważa ten najbiedniejszy proletariat,
o którym p. Marks i Engels, a za nimi także cała niemiecka szkoła socjaldemokratów,
wyrażają się z najgłębszą pogardą. Niesłusznie, ten bowiem i tylko ten
proletariat, a nie tamta wyżej wspomniana, przesycona burżuazyjnymi
ideami warstwa mas robotniczych, jest rozumem i siłą przyszłej rewolucji
społecznej.
O tym zresztą obszerniej
pomówimy później, obecnie ograniczymy się do następującego wniosku:
właśnie we Włoszech, na skutek tej zdecydowanej przewagi najbiedniejszego
proletariatu, propaganda i działalność organizacyjna Międzynarodowego
Stowarzyszenia Robotników jest bardzo żarliwa i ma prawdziwie ludowy
charakter. Właśnie, dlatego ogarnęły one nie tylko miasta, lecz natychmiast
także i ludność wiejską.
Dzisiaj rząd włoski
doskonale zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa grożącego mu ze strony
tego ruchu i stara się wszelkimi siłami stłumić go, na próżno jednak.
Nie ogłasza orędzi pełnych szumnych frazesów, lecz działa skrycie, jak
przystało władzy policyjnej - niczego nie wyjaśniając, nie czyniąc hałasu,
zaciska się pętlę na gardle. Depcząc wszelkie prawa, likwiduje kolejno
wszystkie stowarzyszenia robotnicze, z wyjątkiem tych tylko, których
członkami honorowymi są książęta krwi, ministrowie, prefekci i w ogóle
ludzie możni i poważani. Wszystkie zaś inne stowarzyszenia robotnicze
bezlitośnie prześladuje, grabi ich dokumenty i fundusze, a członków
ich trzyma całymi miesiącami w brudnych więzieniach bez sądu, a nawet
bez śledztwa.
Nie ulega wątpliwości,
że o takim postępowaniu rządu włoskiego decyduje nie tylko jego własny
rozsądek, lecz przede wszystkim rady i wskazówki wielkiego kanclerza
Niemiec, zupełnie tak samo jak niegdyś decydowały posłusznie spełniane
rozkazy Napoleona III. Włochy znajdują się w dziwnej sytuacji: ze względu
na liczbę ludności i terytorium należałoby je zaliczyć do wielkich mocarstw,
lecz ze względu na ich rzeczywistą siłę, na gospodarczą ruinę i rozkład
państwowej organizacji, na słabnącą coraz bardziej - mimo wysiłków,
by ją utrzymać - dyscyplinę, a także ze względu na nienawiść mas ludowych,
a nawet drobnej burżuazji, z tych wszystkich względów Włochy można uznać
najwyżej za drugorzędne mocarstwo. Dlatego właśnie rząd włoski musi
mieć protektora, tj. rozkazodawcę z innego kraju, i każdy uzna za rzecz
naturalną, że po upadku Napoleona III książę Bismarck objął rolę niezawodnego
sojusznika tej monarchii, stworzonej przez piemoncką intrygę na gruncie
przygotowanym przez patriotyczne i bohaterskie czyny Mazziniego i Garibaldiego.
Zresztą rękę wielkiego
kanclerza imperium pangermańskiego daje się odczuć obecnie w całej Europie,
z wyjątkiem może jednej tylko Anglii, która z niepokojem śledzi narodziny
nowej potęgi, a także Hiszpanii, którą przed reakcyjnym wpływem Niemiec
broni, przynajmniej przez jakiś czas, jej rewolucja oraz jej położenie
geograficzne. Wpływy nowego imperium rozpowszechniły się od czasu zdumiewającego
zwycięstwa odniesionego przezeń nad Francją. Każdy przyzna, że Niemcy
dzięki swemu położeniu, dzięki ogromnym zdobyczom wojennym oraz dzięki
swej organizacji wewnętrznej zajmują obecnie niewątpliwie pierwsze miejsce
wśród europejskich wielkich mocarstw i są zdolne okazać swoją przewagę
każdemu z nich; to zaś, że wpływ ich nieuchronnie musi być reakcyjny,
nie może ulegać najmniejszej wątpliwości.
Dzisiejsze Niemcy,
zjednoczone na skutek genialnego i patriotycznego szalbierstwa (1)
księcia Bismarcka, opierają się, z jednej strony, na wzorowej organizacji
i dyscyplinie armii, która gotowa jest zarówno wewnątrz kraju, jak i
poza jego granicami zdławić i wyrżnąć w pień wszystkich na świecie,
dokonać i każdej zbrodni na jedno skinienie swego króla-imperatora;
z drugiej zaś strony - na wiernopoddańczym patriotyzmie, na bezgranicznej
narodowej dumie, a także na datującym się jeszcze z dawnych czasów absolutnym
posłuszeństwie i kulcie władzy. Są to cechy znamienne po dziś dzień
dla niemieckiej szlachty, niemieckiej biurokracji, niemieckiego Kościoła,
wszystkich niemieckich uczonych i całego niemieckiego narodu. Te właśnie
Niemcy, powiadam, dumne z despotyczno-konstytucyjnej potęgi swego samowładnego
monarchy, są doskonałym ucieleśnieniem i reprezentantem jednej z dwóch
współczesnych krańcowości społeczno-politycznego ruchu. Reprezentują
mianowicie krańcowość państwowości, państwa, reakcji.
Niemcy - to przede
wszystkim państwo takiego typu, jakim była Francja za Ludwika XIV i
za Napoleona I, jakim nie przestały być Prusy aż do chwili obecnej.
Od czasu, gdy Fryderyk II stworzył ostatecznie państwo pruskie, powstał
problem: kto kogo pochłonie, czy Prusy padną ofiarą Niemiec, czy też
odwrotnie? Okazało się, że Niemcy zostały zjedzone przez Prusy. A więc
dopóki Niemcy będą państwem, choćby to nawet była rzekomo liberalna,
konstytucyjna, demokratyczna, choćby nawet socjaldemokratyczna forma
państwa - dopóty nieuchronnie będą najważniejszym i głównym przedstawicielem
i stałym źródłem wszelkiego despotyzmu w Europie.
Istotnie, od czasu
powstania w dziejach Europy nowego typu państwa, czyli już od połowy
XVI wieku, Niemcy łącznie z cesarstwem austriackim, w takim stopniu,
w jakim jest ono niemieckie, zawsze były głównym ośrodkiem wszystkich
reakcyjnych ruchów w Europie, nawet w tym okresie, kiedy wielki wolnomyśliciel
na tronie, Fryderyk II, korespondował z Wolterem. Jako mąż stanu, uczeń
Makiawela i nauczyciel Bismarcka, urągał wszystkim: Bogu i ludziom,
nie czyniąc oczywiście wyjątku i dla swoich korespondentów - filozofów.
Wierzył tylko w swoją mądrość stanu, opartą, jak to zawsze bywa, na
boskiej potędze licznych batalionów (mawiał, że Bóg jest zawsze po stronie
silniejszych batalionów), a ponadto na ekonomii i na możliwie najlepiej
zorganizowanej administracji, spełniającej rolę despotycznej maszyny.
Na tym polega - zarówno zdaniem Fryderyka II, jak i naszym - cala istota
państwa. Wszystko poza tym jest tylko niewinnym ornamentem, służącym
oszustwu, usypiającym wrażliwość ludzi niezdolnych do spojrzenia w twarz
surowej prawdzie.
Fryderyk II dokończył
budowy machiny państwowej rozpoczętej przez ojca i dziada na fundamentach
założonych przez ich przodków i udoskonalił ją. W rękach jego godnego
następcy, księcia Bismarcka, stała się ona narzędziem podbojów i umożliwiła
sprusaczenie i germanizację Europy.
Niemcy, jak już
mówiliśmy, od czasu Reformacji były zawsze głównym źródłem wszystkich
reakcyjnych ruchów w Europie. Od połowy XVI wieku do roku 1815 ruchy
te inicjowała Austria, od 1815 do roku 1866 Austria i Prusy, prym jednak
wiodła Austria, przynajmniej tak długo, dopóki rządził nią sędziwy książę
Metternich, tj. do 1848 roku. Od roku 1815 do tego świętego przymierza
rdzennie niemieckiej reakcji przystąpił raczej z zamiłowania niż z interesu
nasz tatarsko-niemiecki, wszechrosyjsko-carski knut.
Niemcy, powodowane
naturalną chęcią zrzucenia z siebie ciężkiej odpowiedzialności za wszystkie
łotrostwa popełnione przez święte przymierze, usiłowały przekonać siebie
i innych, że głównym winowajcą była Rosja. Nie będziemy bronili carskiej
Rosji właśnie dlatego, że głęboko kochamy naród rosyjski, właśnie dlatego,
że gorąco życzymy mu jak największego rozkwitu i wolności. Żywimy natomiast
taką nienawiść do nikczemnego cesarstwa Wszechrosji, jakiej żaden Niemiec
żywić nie może. W przeciwieństwie do niemieckich socjaldemokratów, którzy
w swym programie postawili sobie za główny cel założenie pangermańskiego
państwa - rosyjscy socjalni rewolucjoniści dążą przede wszystkim do
całkowitego zburzenia naszego państwa. Są bowiem przekonani, że dopóki
państwowość w jakiejkolwiek postaci będzie ciążyć nad naszym narodem,
dopóty naród ten będzie nędznym niewolnikiem. Powodowani więc nie chęcią
obrony polityki gabinetu petersburskiego, lecz w imię prawdy, która
zawsze i wszędzie przynosi pożytek, odpowiemy Niemcom w ten sposób:
Istotnie, carska
Rosja w osobach swoich monarchów, Aleksandra I i Mikołaja, w jawny sposób
nader czynnie wtrącała się do wewnętrznych spraw Europy: Aleksander
szperał we wszystkich jej zakątkach, krzątał się, czynił wiele hałasu;
Mikołaj marszczył brwi i groził. Ale na tym koniec. Nic nie zdziałali,
nie dlatego, że brakło im chęci, lecz dlatego, że nie mieli siły, gdyż
nie pozwolili im na to ich przyjaciele, Niemcy austriaccy i pruscy.
Powierzono im jedynie zaszczytną rolę straszaków; działały zaś tylko
Austria, Prusy, wreszcie, pod ich kierownictwem i za ich zezwoleniem
- francuscy Burboni (przeciwko Hiszpanii).
Cesarstwo Wszechrosji
tylko raz jeden przekroczyło swoje granice: w 1849 roku, i to tylko
po to, aby ratować cesarstwo austriackie, ogarnięte węgierskim buntem.
W ciągu bieżącego stulecia Rosja dwukrotnie zdławiła polską rewolucję,
za każdym razem przy wydatnej pomocy Prus, w których interesie, podobnie
jak w interesie Rosji, leżało utrzymanie Polski w niewoli. Mówię oczywiście
o carskiej Rosji. Rosja ludowa jest nie do pomyślenia bez niepodległej
i wolnej Polski.
Któż może wątpić,
że cesarstwo rosyjskie z natury rzeczy pragnie, aby w Europie panowały
wpływy jak najbardziej zgubne i przeciwdziałające ruchom wolnościowym,
że każdy nowy fakt okrucieństwa ze strony państwa, przejaw tryumfującego
despotyzmu, który topi bunty ludu we krwi w jakimkolwiek kraju - zawsze
wzbudzą w cesarstwie rosyjskim najgorętszą sympatię? Ale nie to jest
najważniejsze. Najważniejsze jest to, jak duży w istocie jest wpływ
Rosji i czy w stosunku do swego rozumu, potęgi i bogactwa uzyskała taką
przewagę w Europie, że głos jej może decydować przy rozstrzyganiu zagadnień.
Wystarczy zagłębić
się w dzieje ostatniego sześćdziesięciolecia i zrozumieć istotę naszego
tatarsko-niemieckiego cesarstwa, ażeby dać przeczącą odpowiedź. Rosja
bynajmniej nie jest tak potężnym mocarstwem, jak lubi to sobie barwnie
przedstawiać chełpliwa wyobraźnia naszych hurapatriotów, dziecinna wyobraźnia
zachodnich panslawistów, jak również ogłupiała ze starości i ze strachu
wyobraźnia europejskich liberałów o duszach niewolników; oni gotowi
są wielbić wszelką wojskową dyktaturę, rodzimą i obcą, byleby tylko
chroniła ich przed straszliwym niebezpieczeństwem, które im grozi ze
strony własnego proletariatu. Kto bez złudzeń, trzeźwo i odważnie patrzy
na obecną sytuację petersburskiego cesarstwa, ten wie, że z Zachodem
czy też przeciw Zachodowi ono samo, z własnej inicjatywy, bez zachęty
ze strony któregokolwiek z wielkich zachodnich mocarstw i bez najściślejszego
z nim sojuszu nigdy nie realizowało własnych koncepcji i realizować
nie może. Cała jego polityka z dawien dawna polegała jedynie na tym,
żeby się wśliznąć tą lub inną drogą do cudzych planów działania. Począwszy
od grabieżczego rozbioru Polski, zainicjowanego, jak wiadomo, przez
Fryderyka II, który proponował Katarzynie II także rozbiór Szwecji,
właśnie Prusy były na Zachodzie tym mocarstwem, które stale świadczyło
takie przysługi wszechrosyjskiemu cesarstwu.
W obliczu rewolucyjnego
ruchu w Europie Rosja w rękach pruskich mężów stanu odgrywała rolę straszaka,
a częstokroć i parawanu, za którym bardzo zręcznie ukrywali swoje własne
zaborcze i reakcyjne knowania. Dopiero po wielu zdumiewających zwycięstwach
prusko-niemieckiej armii we Francji, po ostatecznym obaleniu francuskiej
hegemonii w Europie i ustanowieniu w zamian hegemonii pangermańskiej,
parawany stały się zbędne i nowe cesarstwo, gdy tylko urzeczywistniło
najtajniejsze marzenia niemieckiego patriotyzmu, ukazało się światu
w całym blasku swej zaborczej potęgi i swych systematycznie podejmowanych
reakcyjnych poczynań.
Berlin stał się
teraz jawnie centralnym ośrodkiem i stolicą całej żywotnej i prawdziwej
reakcji w Europie, a książę Bismarck - jej naczelnym przywódcą i główną
sprężyną. Powtarzam: reakcji żywotnej i prawdziwej, nie zaś tej, która
się już przeżyła. Złowieszcze, ale bezsilne widmo tej zniedołężniałej
reakcji, i którą reprezentuje przede wszystkim Kościół rzymskokatolicki,
tuła się jeszcze w Rzymie, w Wersalu, trochę w Wiedniu i w Brukseli.
Inna reakcja, knuto-petersburska, choć widmem nie jest - ale tak jak
widmo pozbawiona jest treści i perspektyw na przyszłość - w dalszym
ciągu jeszcze szaleje w granicach wszechrosyjskiego cesarstwa... Ale
reakcja żywa, oświecona, prawdziwie potężna skupia się w Berlinie i
z nowego cesarstwa niemieckiego, w którym sprawuje rządy państwowotwórczy
i dlatego właśnie w najwyższym stopniu antyludowy geniusz księcia Bismarcka
- rozszerza swe wpływy na wszystkie kraje Europy.
Reakcja ta jest
niczym innym jak ostateczną realizacją antyludowej idei nowoczesnego
państwa, którego celem jest ustanowienie najszerszej eksploatacji pracy
ludu w imię interesów kapitału, skoncentrowanego w rękach nielicznych
jednostek: inaczej mówiąc, celem jej jest tryumf żydowskiej władzy,
panowanie bankierów pod potężnym protektoratem władzy fiskalno-biurokratycznej
i policyjnej, która opiera się przede wszystkim na wojsku, a więc jest
w istocie swej despotyczna, choć ukrywa się pod parlamentarnym szyldem
rzekomego konstytucjonalizmu.
Dla dalszego i
pełniejszego rozwoju podstawowych gałęzi współczesnej produkcji i spekulacji
bankowych niezbędna jest olbrzymia centralizacja aparatu państwowego;
tylko ona zapewnia możność wyzysku wielomilionowych rzesz robotników.
Federalna od dołu do góry organizacja stowarzyszeń robotniczych, grup,
gromad, gmin, wreszcie prowincji i narodów, ów jedyny warunek rzeczywistej,
nie zaś fikcyjnej wolności, jest sprzeczna z istotą owej centralizacji,
podobnie jak nie da się z nią pogodzić pod żadną postacią autonomia
ekonomiczna. Pozostaje natomiast w doskonałej harmonii z tak zwaną demokracją
przedstawicielską. Albowiem ta najnowsza forma państwa, oparta na rzekomej
władzy i rzekomej woli ludu, wyrażanych przez rzekomych przedstawicieli
ludu na rzekomo ludowych zebraniach, łączy w sobie dwa podstawowe i
niezbędne dla ich rozkwitu warunki, a mianowicie: centralizację państwową
i rzeczywiste uzależnienie rzekomego władcy-ludu od mniejszości, która
sprawuje nad nim intelektualne rządy; na pozór go reprezentująca, w
rzeczywistości wyzyskuje go.
Gdy będziemy mówili
o socjalno-politycznym programie marksistów, lassalczyków i w ogóle
niemieckich socjaldemokratów, będziemy mieli sposobność bliżej rozpatrzyć
i wyjaśnić tę niewątpliwą prawdę. Obecnie zwrócimy uwagę na inną stronę
tego zagadnienia.
Wszelki wyzysk pracy ludu, niezależnie od tego, jakie polityczne formy
rzekomych rządów ludu i rzekomej wolności usiłowałyby wyzysk ten upozorować
- jest dla ludu przykrą rzeczywistością. Wynika stąd, że każdy naród,
nawet najbardziej łagodny z natury i nawykły do posłuszeństwa względem
swej władzy, dobrowolnie poddać się mu nie zechce. Trzeba zatem będzie
nieustannie stosować przymus i przemoc, niezbędny stanie się policyjny
nadzór i pomoc sił wojskowych.
Państwo współczesne,
ze względu na swoją istotę i cel, staje się z konieczności państwem
militarnym, a państwo militarne równie nieuchronnie staje się państwem
zaborczym. Jeżeli państwo samo nie będzie zaborcą, padnie łupem innego
zaborcy, ponieważ tam, gdzie jest siła, musi się też przejawić jej działanie.
Z tego zaś wynika, że państwo współczesne siłą rzeczy musi być państwem
wielkim i potężnym; jest to nieodzowny warunek jego bytu.
Wielki przemysł
i spekulacje bankowe, pochłaniające nawet z czasem samą produkcję przemysłową,
muszą nieustannie, pod groźbą bankructwa, rozszerzać zakres swej ekspansji,
pochłaniać rzesze drobnych spekulantów i producentów, dążąc z konieczności
do wyłącznej, uniwersalnej władzy w świecie; podobnie w państwie współczesnym,
z konieczności militarnym, tkwi nieuchronna dążność do przekształcenia
się w imperium światowe; ale takie imperium nie da się oczywiście urzeczywistnić,
w każdym razie mogłoby istnieć tylko jedno; współistnienie dwóch takich
państw jest absolutnie niemożliwe.
Hegemonia jest
tylko skromnym przejawem owej tendencji, niemożliwej do urzeczywistnienia,
a mimo to właściwej każdemu państwu; pierwszym zaś warunkiem hegemonii
jest względna słabość i zależność wszystkich sąsiadów. Dopóki istniała
hegemonia Francji, była ona uwarunkowana bezsilnością Hiszpanii, Włoch
i Niemiec; francuscy mężowie stanu - a wśród nich w pierwszym rzędzie
p. Thiers - nie mogą dotychczas darować Napoleonowi III, że dopuścił
do konsolidacji i zjednoczenia Włoch i Niemiec.
Obecnie miejsce
Francji zajęły Niemcy, jedyne teraz, w naszym przekonaniu, prawdziwe
państwo w Europie.
Naród francuski niewątpliwie odegra jeszcze wielką rolę w historii,
ale polityczna kariera Francji już się skończyła. Kto zna choć trochę
charakter Francuzów, ten przyzna nam rację, że skoro Francja tak długo
była mocarstwem zaawansowanym, to przekształcenie się jej w państwo
drugorzędne, a choćby równorzędne z innymi, będzie dla Francuzów niemożliwe
do przyjęcia. Francja jako państwo, dopóki rządzić nią będą mężowie
stanu, obojętne: czy to będzie p. Thiers, czy p. Gambetta, czy nawet
książęta Orleańscy - nigdy się nie zgodzi na swe poniżenie; będzie się
przygotowywała do nowej wojny i marzyła o zemście i odzyskaniu utraconego
pierwszeństwa.
Czy będzie je mogła
odzyskać? Niewątpliwie, nie. Wiele na to się składa przyczyn. Wymieńmy
dwie najważniejsze. Ostatnie wydarzenia dowiodły, że patriotyzm, owa
najwyższa zaleta państwowa, źródło państwowej siły, we Francji już nie
istnieje. Tylko w wyższych sferach przejawia się pod postacią narodowej
pychy; ale nawet i to uczucie jest tak słabe, jego korzenie tak podcięte
przez właściwą burżuazji potrzebę i nawyk składania wszelkich interesów
idealnych w ofierze interesom realnym, że podczas ostatniej wojny nie
mogło ono przeobrazić choćby na pewien czas, jak to dawniej bywało,
sklepikarzy, przedsiębiorców, spekulantów giełdowych, oficerów, generałów,
biurokratów, właścicieli-kapitalistów i szlachty wychowanej przez jezuitów
- w pełnych poświęcenia bohaterów i patriotów. Wszyscy stchórzyli, wszyscy
zdradzili, wszyscy rzucili się ratować jedynie własne swoje mienie,
wszyscy żerowali na nieszczęściu Francji; starali się w najbardziej
bezczelny sposób uprzedzić innych w ubieganiu się o łaskę bezlitosnego
i butnego zwycięzcy, który stał się panem ich losów; jednomyślnie żądali
poddania się, korzyli się i błagali o pokój... za wszelką cenę. Wszyscy
ci nikczemni krzykacze znów uderzyli w nacjonalistyczne i chełpliwe
tony, ale te odrażające i godne śmiechu okrzyki pseudobohaterów nie
są w stanie przygłuszyć nazbyt wymownych świadectw ich wczorajszej nikczemności.
Jednak nieporównanie
ważniejszy jest fakt, że wiejska ludność Francji nie przejawiła ani
krzty patriotyzmu. Istotnie, wbrew wszelkim oczekiwaniom francuski chłop,
gdy tylko stał się właścicielem, przestał być patriotą. W czasach Joanny
d'Arc on sam na swoich barkach wydźwignął wzwyż Francję. W 1792 roku
i później obronił ją przed koalicją całej Europy. Inna jednak była wówczas
sytuacja: sprzedaż majątków kościelnych i szlacheckich umożliwiła chłopu
tanie nabycie ziemi, którą przedtem uprawiał jako niewolnik. Słusznie
się przeto obawiał, że w wypadku klęski emigracja szlachecka, która
za wojskami niemieckimi podążała do kraju, pozbawiłaby go dopiero co
nabytej własności; teraz już się tego nie lękał i odniósł się zupełnie
obojętnie do sromotnej porażki swej ukochanej ojczyzny. Z wyjątkiem
Alzacji i Lotaryngii, gdzie, o dziwo, jak gdyby na szyderstwo Niemcom,
którzy z uporem traktowali te ziemie jako rdzennie niemieckie prowincje,
ujawniły się niewątpliwe oznaki patriotyzmu, w całej środkowej Francji
chłopi przepędzali francuskich i cudzoziemskich ochotników, którzy z
bronią w ręku stanęli w obronie ojczyzny, odmawiali im najmniejszej
pomocy, częstokroć wydawali w ręce Prusaków, natomiast Niemców witali
jak najbardziej gościnnie.
Można stwierdzić
z całą pewnością, że patriotyczną postawę zachował tylko proletariat
miejski.
W Paryżu i we wszystkich
innych miastach i prowincjach Francji tylko proletariat domagał się
powołania całego narodu pod broń oraz wojny na śmierć i życie. I oto
rzecz zdumiewająca: właśnie w odpowiedzi na to zwróciła się przeciw
niemu cała nienawiść klas posiadających, jak gdyby poczuły się one dotknięte,
że "młodsi bracia" (według słów pana Gambetty) posiadają więcej
cnót i patriotycznego zapału niż starsi.
Klasy posiadające
miały zresztą poniekąd słuszność. Bodźcem dla miejskiego proletariatu
nie był czysty patriotyzm w dawnym i ciasnym tego słowa znaczeniu. Prawdziwy
patriotyzm jest oczywiście uczuciem godnym szacunku, ale zarazem jednostronnym,
ekskluzywnym, antyludzkim, nierzadko wręcz zwierzęcym. Konsekwentnym
patriotą jest ten tylko, kto namiętne przywiązanie do swojej ojczyzny
i wszystkiego, co rodzime, łączy z równie namiętną nienawiścią do wszystkiego,
co obce - tak jak nasi słowianofile. Tymczasem francuski proletariat
miejski takiej nienawiści nie żywi. Przeciwnie, w ciągu ostatnich dziesięcioleci
od roku 1848, a być może znacznie wcześniej, rozbudziły się w nim pod
wpływem propagandy socjalistycznej przyjazne, braterskie uczucia do
proletariuszy wszystkich krajów, jednocześnie zaś utrwalił się zdecydowanie
obojętny stosunek do tak zwanej wielkości i chwały Francji. Robotnicy
francuscy byli przeciwnikami wojny wszczętej przez Napoleona III, i
w przededniu jej zamanifestowali w odezwie, podpisanej przez członków
paryskiej sekcji Międzynarodówki, swój szczerze braterski stosunek do
robotników niemieckich. Kiedy zaś wojska niemieckie wkroczyły do Francji,
chwycili za broń nie przeciw narodowi niemieckiemu, lecz przeciw militaryzmowi
i despotyzmowi niemieckiemu.
Wojna wybuchła
dokładnie po sześciu latach od powstania Międzynarodowego Stowarzyszenia
Robotników, a w cztery lata po pierwszym kongresie w Genewie. W ciągu
tak krótkiego okresu propaganda Międzynarodówki zdołała jednak ukazać
nie tylko proletariatowi francuskiemu, lecz także i robotnikom wielu
innych krajów, zwłaszcza romańskich, świat zupełnie nowych i niezwykle
szerokich idei, poglądów i uczuć, zdołała im ową nową wizję świata zaszczepić,
rozbudzić płomienny internacjonalizm, który przezwyciężył niemal wszystkie
przesądy i ograniczoności związane z namiętnościami patriotyzmu czy
partykularyzmu.
Ów nowy światopogląd
został uroczyście ogłoszony już w 1868 roku na mityngu ludowym - jak
myślicie: gdzie? W jakim kraju? - w Austrii, w Wiedniu, jako odpowiedź
na szereg patriotycznych i politycznych propozycji, które przedstawili
wspólnie wiedeńskim robotnikom panowie mieszczanie - demokraci południowo
- niemieckich i austriackich miast, propozycji zmierzających do uroczystego
uznania i proklamowania pangermańskiej, jedynej i niepodzielnej ojczyzny.
Ku swemu przerażeniu usłyszeli następującą odpowiedź: "Cóż Wy nam
prawicie o niemieckiej ojczyźnie? My, robotnicy, jesteśmy przez was
wyzyskiwani, wiecznie oszukiwani i ciemiężeni, a wszyscy wyzyskiwani
i ciemiężeni proletariusze całego świata są dla nas braćmi; cała natomiast
burżuazja, ciemiężyciele, władcy, protektorzy, wyzyskiwacze - to nasi
wrogowie. Międzynarodowy obóz proletariatu - oto nasza jedyna ojczyzna;
międzynarodowy świat wyzyskiwaczy - oto świat nam obcy i wrogi".
I na dowód szczerości
swoich słów robotnicy wiedeńscy natychmiast wysłali gratulacyjną depeszę
do "paryskich braci, jako do pionierów wyzwolenia świata robotniczego".
Odpowiedź wiedeńskich
robotników, wolna od wszelkich politycznych spekulacji, zrodzona przez
głęboki instynkt ludu, wywołała w Niemczech w swoim czasie wielką wrzawę,
przeraziła wszystkich mieszczańskich demokratów wraz z czcigodnym weteranem
i wodzem tej partii, Janem Jakoby, i obraziła nie tylko ich patriotyczne
uczucia, ale także wiarę w państwo żywioną przez szkołę Lassalle'a i
Marksa. Prawdopodobnie za radą Marksa p. Liebknecht, uważany obecnie
za jednego z czołowych działaczy socjaldemokracji, a w owym czasie członek
partii mieszczańsko-demokratycznej (dawniej partii ludowej), udał się
natychmiast z Lipska do Wiednia, by podjąć pertraktacje z wiedeńskimi
robotnikami, których "nietakt polityczny" wywołał taki skandal.
Należy oddać mu sprawiedliwość - działał tak skutecznie, że po upływie
kilku miesięcy, a mianowicie w sierpniu 1868 roku, na kongresie robotników
niemieckich w Norymberdze wszyscy przedstawiciele proletariatu austriackiego
bez najmniejszego protestu podpisali wąski patriotyczny program partii
socjaldemokratycznej.
Fakt ten jednak
ujawnił istnienie głębokiej różnicy między tendencjami politycznymi
przywódców tej partii, mniej lub więcej wykształconych i burżuazyjnych,
a prawdziwie rewolucyjnym instynktem niemieckiego lub choćby tylko austriackiego
proletariatu. Co prawda, w Niemczech i w Austrii ów instynkt ludowy,
dławiony i nieustannie naginany i kierowany ku niewłaściwym celom przez
propagandę partii bardziej polityczną niż rewolucyjno-socjalną, od roku
1868 niewiele się rozwinął i nie mógł przeniknąć do świadomości ludu.
Natomiast w krajach łacińskich: w Belgii, w Hiszpanii, we Włoszech,
a zwłaszcza we Francji, instynkt ów, wolny od wszelkiego ucisku i od
tej systematycznej demoralizacji, rozwinął się szeroko i swobodnie,
przekształcając się w rewolucyjną świadomość miejskiego i fabrycznego
proletariatu (2).
Przekonanie o uniwersalnym
charakterze socjalnej rewolucji i solidarności proletariuszy wszystkich
krajów, tak słabe jeszcze u robotników Anglii, ukształtowało się już
dawno, jak już mówiliśmy, w środowisku francuskiego proletariatu, który
już w dziewięćdziesiątych latach rozumiał, że walcząc o swoją równość
i wolność walczy o wyswobodzenie całej ludzkości.
Wielkie słowa:
wolność, równość i braterstwo całej ludzkości, które brzmią obecnie
jak frazes, dawniej jednak nasycone były szczerym i głębokim uczuciem
- napotykamy we wszystkich rewolucyjnych pieśniach tamtych czasów. One
stanowiły podstawy nowej społecznej wiary i źródło socjalno-rewolucyjnej
pasji francuskich robotników; weszły im, można powiedzieć, w krew i
decydowały, nawet wbrew ich świadomości i woli, o kierunku myśli, dążeń
i przedsięwzięć. Każdy robotnik francuski, ilekroć bierze udział w rewolucji,
jest głęboko przekonany, że walczy nie tylko dla siebie, lecz dla całego
świata, a nawet, że czyni to w stopniu o wiele większym dla świata niż
dla siebie. Próżne są usiłowania politycznych pozytywistów i radykałów
- republikanów w rodzaju pana Gambetty, którzy starali się i starają
nadal sprowadzić francuski proletariat z tej kosmopolitycznej drogi
i przekonać go, że powinien zająć się swoimi własnymi, wyłącznie narodowymi
sprawami związanymi z patriotyczną ideą wielkości, chwały i politycznej
hegemonii Francji, że powinien najpierw zabezpieczyć sobie własną wolność
i dobrobyt, a później dopiero oddać się marzeniom o wyzwoleniu całej
ludzkości, całego świata. Są to bez wątpienia nader rozsądne, lecz daremne
wysiłki. Nie można bowiem zmienić tego, co stało się drugą naturą francuskiego
proletariatu, co wyparło z jego wyobraźni i serca ostatnie resztki państwowego
patriotyzmu. Wydarzenia lat 1870-71 dowiodły tego w sposób niezbity.
Istotnie, we wszystkich miastach Francji proletariat domagał się uzbrojenia
całego narodu i pospolitego ruszenia przeciwko Niemcom. Nie ulega wątpliwości,
że zamiar ten zostałby przezeń zrealizowany, gdyby, z jednej strony,
nie paraliżowały go nikczemny strach i zdrada większości klasy burżuazyjnej
w całym kraju, która bez porównania bardziej wolała poddać się Prusakom
niż uzbroić robotników, z drugiej zaś - skierowane przeciw niemu reakcyjne
poczynania "rządu obrony narodowej" w Paryżu i na prowincji,
tej antyludowej opozycji kierowanej przez dyktatora, patriotę Gambettę.
Robotnicy francuscy
jednak, zbrojąc się możliwie najlepiej przeciw niemieckim zaborcom,
byli głęboko przekonani, że przystępują do walki nie tylko o własne
prawa, lecz także o wolność i prawa proletariatu niemieckiego. Nie dbali
o wielkość i honor państwa francuskiego, ich celem było zwycięstwo proletariatu
nad znienawidzonymi siłami zbrojnymi, które w rękach burżuazji stanowiły
narzędzie ucisku. Nienawidzili niemieckiej armii nie dlatego, że była
niemiecka, lecz dlatego, że była armią. Wojska, których użył pan Thiers
przeciw Komunie Paryskiej, były rdzennie francuskie, ale popełniły w
ciągu kilku dni więcej zbrodni i przestępstw niż armia niemiecka przez
całą wojnę. Od tego czasu proletariat widzi w każdej armii, swojej czy
obcej, tego samego wroga, i francuscy robotnicy pamiętają o tym, dlatego
ich pospolite ruszenie nie było bynajmniej patriotycznym pospolitym
ruszeniem.
Komuna Paryska
powstała przeciw wersalskiemu Zgromadzeniu Narodowemu i przeciwko zbawcy
ojczyzny, Thiersowi. Powstanie paryskich robotników, w chwili gdy wojska
niemieckie jeszcze oblegały Paryż, ujawniło i pozwoliło zrozumieć, co
budzi ów płomienny zapał, który obecnie ożywia francuski proletariat.
Jest rzeczą oczywistą, że żadna inna działalność, żadne inne cele, żadna
wojna nie są i nie będą dla niego tak ważne jak rewolucyjno-socjalne
problemy.
Oto gdzie należy
szukać przyczyn owej wściekłości, która opanowała serce władców i przedstawicieli
wersalskiego rządu, a także źródeł niesłychanych zbrodni wobec pokonanych
komunardów, zbrodni popełnianych na bezpośrednie rozkazy Wersalu i opatrzonych
jego błogosławieństwem. Istotnie, z punktu widzenia patriotyzmu państwowego
robotnicy paryscy zawinili straszliwie: na oczach niemieckich wojsk
oblegających jeszcze Paryż, wojsk, które dopiero co rozgromiły ich ojczyznę,
obróciły w gruzy jej narodową potęgę i wielkość, śmiertelnie ugodziły
narodową dumę - robotnicy paryscy, opanowani dzikim, kosmopolitycznym,
socjalno-rewolucyjnym zapałem, proklamowali ostateczne obalenie państwa
francuskiego, unicestwienie jego jedności, sprzecznej z autonomią komun
francuskich. Niemcy zacieśnili jedynie granice i osłabili potęgę ich
politycznej ojczyzny, robotnicy natomiast pragnęli ją całkowicie unicestwić
i jak gdyby manifestując swe cele - zburzyli kolumnę Vendome, majestatyczny
pomnik dawnej francuskiej chwały.
Jakież przestępstwo
z polityczno-patriotycznego punktu widzenia mogło dorównać tak niesłychanemu
świętokradztwu! Pamiętajcie ponadto, że proletariat paryski nie popełnił
go przypadkowo, pod wpływem jakichś tam demagogów i nie w jednym z owych
porywów szaleństwa, które częstokroć zdarzają się w historii każdego
narodu, a zwłaszcza narodu francuskiego. Nie, w tym wypadku robotnicy
paryscy działali świadomie, z zupełnym spokojem. Nie ulega wątpliwości,
że negacja wartości patriotyzmu państwowego była wyrazem wielkiej pasji
ludu, i to pasji nie przelotnej, lecz głębokiej, rzec można - przemyślanej,
która wrosła już w ludową świadomość, pasji, która nagle ukazała przerażonemu
światu bezdenną przepaść zdolną pochłonąć cały teraźniejszy ustrój społeczny
i wszystkie jego instytucje, komfort, przywileje i całą jego cywilizację...
Wtedy zdano sobie sprawę z faktu równie straszliwego, jak oczywistego,
że nie może dojść do pojednania między nieoświeconym, głodnym proletariatem,
opanowanym socjalno-rewolucyjną pasją i dążącym wytrwale do stworzenia
innego świata, opartego na prawdziwie ludzkich zasadach sprawiedliwości,
wolności, równości i braterstwa, zasadach tolerowanych w szanującym
się społeczeństwie chyba jedynie jako przedmiot niewinnych rozważań
historycznych - a między światem oświeconych i wykształconych klas uprzywilejowanych,
które z rozpaczliwą energią broniły państwowego, prawnego, metafizycznego,
teologicznego i wojskowo-policyjnego ładu, jako ostatniej twierdzy bezcennych
przywilejów ekonomicznego wyzysku, i że między tymi dwoma światami,
między ludem roboczym a owymi "lepszymi sferami", będącymi,
jak wiadomo, uosobieniem wszelkich, możliwych zalet, piękna i cnoty,
żadne, powtarzam, pojednanie nie jest możliwe.

Przypisy
1)
Zarówno w polityce, jak i w wyższych sferach finansowych szalbierstwo
uważane jest za dzielność. (przyp. autora)
2)
Nie ulega wątpliwości, że wysiłki robotników angielskich, zmierzające
jedynie do własnego ich wyzwolenia lub do polepszenia własnej doli,
przynoszą w sposób nieunikniony korzyść całej ludzkości. Ale Anglicy
o tym nie wiedzą i nie dążą do tego; Francuzi zaś, przeciwnie, wiedzą
o tym i ku temu zmierzają, a to w naszych oczach stanowi ogromną różnicę
na korzyść Francuzów i nadaje rzeczywiście ogólnoświatowe znaczenie
i ogólnoświatowy charakter wszystkim ich ruchom rewolucyjnym. (przyp.
autora)
Proletariat
a państwo współczesne | Nieuchronność
Rewolucji Socjalnej | Pangermanizm
a panslawizm | Słowianie a organizacja
państwowa | Dążenie do hegemoni mocarstw
europejskich | Państwo rosyjskie
a wyzwolenie Słowian | Ustanowienie
imperium pangermańskiego | Niemiecki liberalizm | Metafizyka a rewolucja